Vea
siedziała przy stole, trzymając w dłoni kieliszek napełniony winem.
Palce drugiej ręki stale prześlizgiwały się po krawędzi naczynia. Była
zdenerwowana, a jednocześnie jakoś dziwnie spokojna. Nie umiała pojąć
swoich uczuć. Sama już nie wiedziała, które z nich jest silniejsze i
dlaczego w ogóle są, jakie są.
Nienawidziła
go. Tak bardzo go w tej chwili nienawidziła. Tego jednego była pewna.
Jednocześnie jednak dawna miłość nie wygasła i wciąż tliła się jeszcze w
pełnym łat i dziur sercu kobiety. Nie chciała tak po prostu odejść. Nie
mogła. Pomimo tego, co robił jej co dzień.
Utkwiła
swoje brązowe oczy w krwistoczerwonym trunku. Poprawiła się na krześle
tak, że było jej w tej chwili dużo bardziej wygodnie. Założyła nogę na
nogę i znów poddała się rozmyślaniom, zadowolona, że teraz nic jej nie
przerwie. Odgarnęła kasztanowe włosy, opadające jej stale na twarz,
zatapiając się we wspomnieniach. Tych niedawnych oraz tych, które
powróciły z dość odległej już przeszłości.
Vea
siedziała, skulona, na parapecie, trzymając w dłoni szklankę z napojem
pełnym przyczajonych procentów i wpatrując się w okno. Zawsze lubiła
widok miasta nocą. Doszukiwała się w nim wiecznie spieszących się ludzi,
a każdego z nich obdarowywała barwną, za każdym razem bardziej
nieprawdopodobną, historią. I teraz chciała tak zrobić, ale brakowało
jej wyciszenia. Trudno znaleźć spokój na takiej zabawie. Żałowała, że w
ogóle tutaj przyszła. Od wiedziała początku, że będzie się nudzić, ale
Ev bardzo nalegała, nie mogła się nie zgodzić. Vea nigdy nie była typem
imprezowiczki. Od czasu do czasu lubiła się napić lub zrobić coś
głupiego w gronie najbliższych znajomych, ale jednak… nie, to nie było
miejsce dla niej. Nie dziś.
Ktoś
otworzył drzwi. Dziewczyna nie zareagowała, dalej wpatrując się w okno.
Stwierdziła, że jeżeli to ktoś dobrze wychowany i ma choć odrobinę
wyczucia, powinien się wycofać, spostrzegłszy, że przeszkadza. A jeżeli
nie… cóż, ktoś tu chyba będzie miał problem. I to nie będzie ona.
-
Coś się stało? – Ach, ten nieproszony gość był chyba jednak z tych aż
za dobrze wychowanych. Lub aż za dobrze wstawionych, kto wie. Nie
odpowiedziała, nawet nie drgnęła. Usłyszała kroki. Jakoś specjalnie nie
wyprowadziło jej to z równowagi, w dalszym ciągu siedziała bez ruchu.
Chłopak podszedł do niej i delikatnie ujął ramię dziewczyny, by odwrócić
ją w swoją stronę. Vea wyraźnie poczuła w wydychanym przez niego
powietrzu mieszankę papierosowo-alkoholową. Właśnie dla takich momentów
ćwiczyła sztuki walki. Lubiła dawać ludziom nauczki nawet za
najdrobniejsze przewinienia. W jednej chwili odwróciła się, wzięła
zamach i uderzyła chłopaka w brzuch. Syknął z bólu, zgiął się i objął w
pasie, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem.
- Au! To bolało! – krzyknął z wyrzutem już jak najbardziej trzeźwym głosem. Niespodziewany cios całkiem go przebudził.
-
Sam tego chciałeś… - Vea do tej pory nie obdarzyła go jeszcze
spojrzeniem trwającym więcej niż kilkanaście sekund. Nie chciała na
niego patrzeć. Nie było jej to potrzebne. Nie musiała przyglądać mu się,
spoglądać w oczy z miłością lub wręcz odwrotnie – nienawiścią czy
rzucać zalotnych spojrzeń. Była niezależna.
Widziała
go tak naprawdę przez chwilę, w półcieniu. Nic nie było wyraźne, mało
co dała radę zobaczyć. A pomimo tego to zdarzenie wręcz podejrzanie
zapadło dziewczynie w pamięć. Obraz tajemniczego chłopaka, który po
otrzymanym ciosie zamiast uciec czy po prostu wyjść zaczął jej się tym
wnikliwiej przyglądać i opuścił pomieszczenie dosłownie po upływie około
dziesięciu minut, stale powracał – w snach, w przemyśleniach, w
chwilach wolnych i tych, w których powinna być zajęta czymś innym. Była
ciekawa. Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Nie
obchodziło jej to. Zawsze musiała wszystko wiedzieć.
Jego
tydzień też nie był spokojny. Pełen wizji, marzeń, pragnień był dla
chłopaka walką o przetrwanie. Stawał w pojedynku o nią z własnym
rozsądkiem, w każdej minucie i dnia, i nocy. Wtedy tego nie wiedziała,
powiedział jej o tym dopiero po kilku tygodniach od chwili, w której
spotkali się po raz drugi. I znów jakaś niewidzialna siła zadziałała,
wpychając ich na siłę do tego samego sklepu. To był najlepiej wyposażony
dział z zabawkami dla dzieci, jaki można było w najbliższej okolicy
spotkać. Nie poznała go od razu. Ba, ona przecież w ogóle go nie
poznała! Nie zwróciłaby na niego uwagi, tak jak idąc ulicą nie patrzy na
nikogo ani na nic, gdyby nie to, że sam do niej podszedł. Tak bardzo
odbiegał od jej snów i wyobrażeń, które bez większego trudu narzuciła
dziewczynie noc. Był zupełnie inny. Jedyne, co w tamtych marzeniach
zostało całkiem nie zmienione to jego oczy. Takie piękne, głębokie,
mroczne. Za nic nie mogła się w nie napatrzeć. Kiedy już podszedł i
zaczął coś tam od rzeczy bredzić, Vea zatopiła się w ich otchłani,
kompletnie nic nie widząc ani nie słysząc. Szybko jednak otrząsnęła się i
znów przybrała tę codzienną, chłodną, może nawet trochę zgorzkniałą
minę. Beznamiętnie słuchała wszystkiego, co do niej mówił, tak naprawdę w
ogóle się nad tym nie zastanawiając i nic z tego nie rozumiejąc. I po
cichu, już dużo bardziej skrycie, kontemplowała tę cudowną czerń.
Od
pierwszego spotkania minęło kilka dni, a on wciąż nie dawał spokoju.
Był zawsze i wszędzie do jej dyspozycji. Mogła bez trudu tę sytuację
wykorzystać, ale nie chciała tego. Nie, chyba za bardzo go polubiła.
Spotykali
się co jakiś czas, na początku rzadko, później coraz częściej. Śmiali
się, płakali, kłócili i godzili ze sobą. Otoczka, którą zawsze oplatała
się dziewczyna zaczynała w jego towarzystwie pękać, pokazywała mu coraz
więcej siebie. Był chyba jedynym człowiekiem, któremu zaufała na tyle,
by opowiedzieć o wszystkim, każdym szczególe swego życia, nawet o
znienawidzonym dzieciństwie, które zawsze było powodem do płaczu i
wstydu. Ufała mu.
Po
kilku miesiącach zamieszkali razem. Wszystko układało się znakomicie.
Planowali założenie rodziny, myśleli o dzieciach. Zaczęli nawet odkładać
pieniądze. Co dzień poznawali siebie jeszcze lepiej, odkrywali swe
najlepsze, ale i najgorsze strony. Wszystko było niemal idealnie.
Studiowali. Co dzień razem wychodzili z domu, Chłopak odprowadzał ją
albo pod uniwersytet, albo do znienawidzonej przez nią pracy. Co dzień,
niezmiennie, na pożegnanie pochylał się nad nią czule i odciskał ślady
swoich pełnych warg na czole dziewczyny. Ten może trochę szczeniacki
zwyczaj był dla każdego z nich wyjątkowy – ona wiedziała, że w razie
czego zawsze ma kogoś, kto jej pomoże, on był pewien, że jest ktoś, kim
musi się za wszelką cenę zaopiekować.
Wszystko
zaczęło się jednak sypać tak z dnia na dzień, gdy chłopak przyszedł
wściekły do mieszkania i, rzucając tym, co wyglądało na bardziej
wytrzymałe, na prawo i lewo, oznajmił Vei, że stracił pracę. Dziewczyna
na wpół przerażona jego agresywnością, na wpół zaniepokojona
przyszłością zaczęła go pocieszać, że „wszystko na pewno będzie dobrze i
jakoś się ułoży”. Jakoś go to nie zadowalało. Musiało być świetnie,
najlepiej, cudownie. Dobrze to za mało. Wyrwał się jej, zły na cały
świat, i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Wrócił
dopiero nad ranem, około piątej, Choć wrócił to chyba za dużo
powiedziane. Został przyniesiony, dowleczony przez jakichś kieliszkowych
towarzyszy, którzy jakimś cudem poczuli na sobie odpowiedzialność
przetransportowania go do mieszkania całego i zdrowego.
Później
wszystko poszło już łatwo i szybko. Niezdane kolokwia, nieudana sesja,
zawalony licencjat. Za każdym razem, kiedy działo się coś złego on pił, a
kiedy chwytał za kieliszek, zdarzało się jeszcze więcej przykrych
sytuacji. Stawał się coraz bardziej agresywny. Krzyczał na nią o
wszystko, nawet o najmniejsze drobiazgi. Wciągnął się w to i z dnia na
dzień bywało coraz gorzej. Vea miała dość, ale nie mogła odejść, za
bardzo go kochała. Upokarzał ją, jak tylko mógł, a ona tylko pokornie
pochylała głowę. Manipulował nią, a ona, zaślepiona ogromną miłością,
nie zdawała sobie z tego sprawy. Zaczął ją bić, ale jak tu o tym komuś
powiedzieć? Wolała przecierpieć. A cierpiała bardzo.
Kilka
dni temu, w piątek, wrócił do domu wstawiony jeszcze bardziej niż
zwykle. Jak zawsze dobiegała już piąta nad ranem. Vea czekała na niego
mimo wszystko. Próbowała przemówić mu do rozsądku, ale nie chciał jej
słuchać. Położyła rękę na jego ramieniu. Nie najlepsze posunięcie.
Zaczął krzyczeć, bić ją, obwiniać o wszystko. Dziewczyna szlochała i
cicho krzyczała, wzmagając tym bardziej agresję partnera. Zamieszanie
usłyszał chyba jakiś sąsiad, bo po niedługim czasie na parkingu domu
stanął policyjny radiowóz. Chłopak najwyraźniej obwiniał za to kobietę, w
napadzie furii pochwycił więc metalowy pogrzebacz. Na całym ciele Vea
miała pełno siniaków. Musiała schylać się, by nie dostać w głowę.
Uciekała jak i gdzie mogła najszybciej. On nie dawał za wygraną. Gonił
za nią po całym domu z żelaznym narzędziem w ręku.
Wtedy
go znienawidziła. Nie zrozumiała, jak można zajść tak daleko przez małe
ludzkie błędy i niepowodzenia. Była wściekła, a zarazem go kochała.
Na
wspomnienie tej ogromnej nienawiści zacisnęła powieki i pięści. Nie
chciała mieć z nim już więcej do czynienia, choć przecież nadal go
kochała… A jednak została. Pomimo tego, co jej zrobił, nie uciekła.
Pomimo całej niechęci do niego nie umiała odejść.
Tamtym
razem wyszedł za kaucją. Wyszedł, ale przecież był w areszcie, coś mu
się nie powiodło. Kieliszek, drugi, trzeci... Uciekał od niepowodzeń,
topił je w coraz mocniejszych trunkach. Pewnie dziś znów wróci o piątej
nad ranem. Ostatnio to była codzienność.
Vea
siedziała przy stole, trzymając w dłoni napełniony kieliszek. Palce
drugiej ręki stale prześlizgiwały się po krawędzi naczynia. Resztka
czerwonego wina, która się w nim teraz znajdowała pójdzie na marne, jak
na marne poszły jej prośby i zabiegania.
Wolnym
ruchem przechyliła kieliszek i wylała całą jego zawartość niczym
kropelki krwi na swoje ubranie, palce, na podłogę i obrus. Następnie
mocno chwyciła szklane naczynie w dłoń i roztrzaskała kieliszek w swej
niewielkiej i delikatnej dłoni w kawałki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz