środa, 8 maja 2013

Mossi - Poniżenie

Vea siedziała przy stole, trzymając w dłoni kieliszek napełniony winem. Palce drugiej ręki stale prześlizgiwały się po krawędzi naczynia. Była zdenerwowana, a jednocześnie jakoś dziwnie spokojna. Nie umiała pojąć swoich uczuć. Sama już nie wiedziała, które z nich jest silniejsze i dlaczego w ogóle są, jakie są.
Nienawidziła go. Tak bardzo go w tej chwili nienawidziła. Tego jednego była pewna. Jednocześnie jednak dawna miłość nie wygasła i wciąż tliła się jeszcze w pełnym łat i dziur sercu kobiety. Nie chciała tak po prostu odejść. Nie mogła. Pomimo tego, co robił jej co dzień.
Utkwiła swoje brązowe oczy w krwistoczerwonym trunku. Poprawiła się na krześle tak, że było jej w tej chwili dużo bardziej wygodnie. Założyła nogę na nogę i znów poddała się rozmyślaniom, zadowolona, że teraz nic jej nie przerwie. Odgarnęła kasztanowe włosy, opadające jej stale na twarz, zatapiając się we wspomnieniach. Tych niedawnych oraz tych, które powróciły z dość odległej już przeszłości.

Vea siedziała, skulona, na parapecie, trzymając w dłoni szklankę z napojem pełnym przyczajonych procentów i wpatrując się w okno. Zawsze lubiła widok miasta nocą. Doszukiwała się w nim wiecznie spieszących się ludzi, a każdego z nich obdarowywała barwną, za każdym razem bardziej nieprawdopodobną, historią. I teraz chciała tak zrobić, ale brakowało jej wyciszenia. Trudno znaleźć spokój na takiej zabawie. Żałowała, że w ogóle tutaj przyszła. Od wiedziała początku, że będzie się nudzić, ale Ev bardzo nalegała, nie mogła się nie zgodzić. Vea nigdy nie była typem imprezowiczki. Od czasu do czasu lubiła się napić lub zrobić coś głupiego w gronie najbliższych znajomych, ale jednak… nie, to nie było miejsce dla niej. Nie dziś.
Ktoś otworzył drzwi. Dziewczyna nie zareagowała, dalej wpatrując się w okno. Stwierdziła, że jeżeli to ktoś dobrze wychowany i ma choć odrobinę wyczucia, powinien się wycofać, spostrzegłszy, że przeszkadza. A jeżeli nie… cóż, ktoś tu chyba będzie miał problem. I to nie będzie ona.
- Coś się stało? – Ach, ten nieproszony gość był chyba jednak z tych aż za dobrze wychowanych. Lub aż za dobrze wstawionych, kto wie. Nie odpowiedziała, nawet nie drgnęła. Usłyszała kroki. Jakoś specjalnie nie wyprowadziło jej to z równowagi, w dalszym ciągu siedziała bez ruchu. Chłopak podszedł do niej i delikatnie ujął ramię dziewczyny, by odwrócić ją w swoją stronę. Vea wyraźnie poczuła w wydychanym przez niego powietrzu mieszankę papierosowo-alkoholową. Właśnie dla takich momentów ćwiczyła sztuki walki. Lubiła dawać ludziom nauczki nawet za najdrobniejsze przewinienia. W jednej chwili odwróciła się, wzięła zamach i uderzyła chłopaka w brzuch. Syknął z bólu, zgiął się i objął w pasie, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem.
- Au! To bolało! – krzyknął z wyrzutem już jak najbardziej trzeźwym głosem. Niespodziewany cios całkiem go przebudził.
- Sam tego chciałeś… - Vea do tej pory nie obdarzyła go jeszcze spojrzeniem trwającym więcej niż kilkanaście sekund. Nie chciała na niego patrzeć. Nie było jej to potrzebne. Nie musiała przyglądać mu się, spoglądać w oczy z miłością lub wręcz odwrotnie – nienawiścią czy rzucać zalotnych spojrzeń. Była niezależna.
Widziała go tak naprawdę przez chwilę, w półcieniu. Nic nie było wyraźne, mało co dała radę zobaczyć. A pomimo tego to zdarzenie wręcz podejrzanie zapadło dziewczynie w pamięć. Obraz tajemniczego chłopaka, który po otrzymanym ciosie zamiast uciec czy po prostu wyjść zaczął jej się tym wnikliwiej przyglądać i opuścił pomieszczenie dosłownie po upływie około dziesięciu minut, stale powracał – w snach, w przemyśleniach, w chwilach wolnych i tych, w których powinna być zajęta czymś innym. Była ciekawa. Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Nie obchodziło jej to. Zawsze musiała wszystko wiedzieć.
Jego tydzień też nie był spokojny. Pełen wizji, marzeń, pragnień był dla chłopaka walką o przetrwanie. Stawał w pojedynku o nią z własnym rozsądkiem, w każdej minucie i dnia, i nocy. Wtedy tego nie wiedziała, powiedział jej o tym dopiero po kilku tygodniach od chwili, w której spotkali się po raz drugi. I znów jakaś niewidzialna siła zadziałała, wpychając ich na siłę do tego samego sklepu. To był najlepiej wyposażony dział z zabawkami dla dzieci, jaki można było w najbliższej okolicy spotkać. Nie poznała go od razu. Ba, ona przecież w ogóle go nie poznała! Nie zwróciłaby na niego uwagi, tak jak idąc ulicą nie patrzy na nikogo ani na nic, gdyby nie to, że sam do niej podszedł. Tak bardzo odbiegał od jej snów i wyobrażeń, które bez większego trudu narzuciła dziewczynie noc. Był zupełnie inny. Jedyne, co w tamtych marzeniach zostało całkiem nie zmienione to jego oczy. Takie piękne, głębokie, mroczne. Za nic nie mogła się w nie napatrzeć. Kiedy już podszedł i zaczął coś tam od rzeczy bredzić, Vea zatopiła się w ich otchłani, kompletnie nic nie widząc ani nie słysząc. Szybko jednak otrząsnęła się i znów przybrała tę codzienną, chłodną, może nawet trochę zgorzkniałą minę. Beznamiętnie słuchała wszystkiego, co do niej mówił, tak naprawdę w ogóle się nad tym nie zastanawiając i nic z tego nie rozumiejąc. I po cichu, już dużo bardziej skrycie, kontemplowała tę cudowną czerń.
Od pierwszego spotkania minęło kilka dni, a on wciąż nie dawał spokoju. Był zawsze i wszędzie do jej dyspozycji. Mogła bez trudu tę sytuację wykorzystać, ale nie chciała tego. Nie, chyba za bardzo go polubiła.
Spotykali się co jakiś czas, na początku rzadko, później coraz częściej. Śmiali się, płakali, kłócili i godzili ze sobą. Otoczka, którą zawsze oplatała się dziewczyna zaczynała w jego towarzystwie pękać, pokazywała mu coraz więcej siebie. Był chyba jedynym człowiekiem, któremu zaufała na tyle, by opowiedzieć o wszystkim, każdym szczególe swego życia, nawet o znienawidzonym dzieciństwie, które zawsze było powodem do płaczu i wstydu. Ufała mu.
Po kilku miesiącach zamieszkali razem. Wszystko układało się znakomicie. Planowali założenie rodziny, myśleli o dzieciach. Zaczęli nawet odkładać pieniądze. Co dzień poznawali siebie jeszcze lepiej, odkrywali swe najlepsze, ale i najgorsze strony. Wszystko było niemal idealnie. Studiowali. Co dzień razem wychodzili z domu, Chłopak odprowadzał ją albo pod uniwersytet, albo do znienawidzonej przez nią pracy. Co dzień, niezmiennie, na pożegnanie pochylał się nad nią czule i odciskał ślady swoich pełnych warg na czole dziewczyny. Ten może trochę szczeniacki zwyczaj był dla każdego z nich wyjątkowy – ona wiedziała, że w razie czego zawsze ma kogoś, kto jej pomoże, on był pewien, że jest ktoś, kim musi się za wszelką cenę zaopiekować.
Wszystko zaczęło się jednak sypać tak z dnia na dzień, gdy chłopak przyszedł wściekły do mieszkania i, rzucając tym, co wyglądało na bardziej wytrzymałe, na prawo i lewo, oznajmił Vei, że stracił pracę. Dziewczyna na wpół przerażona jego agresywnością, na wpół zaniepokojona przyszłością zaczęła go pocieszać, że „wszystko na pewno będzie dobrze i jakoś się ułoży”. Jakoś go to nie zadowalało. Musiało być świetnie, najlepiej, cudownie. Dobrze to za mało. Wyrwał się jej, zły na cały świat, i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Wrócił dopiero nad ranem, około piątej, Choć wrócił to chyba za dużo powiedziane. Został przyniesiony, dowleczony przez jakichś kieliszkowych towarzyszy, którzy jakimś cudem poczuli na sobie odpowiedzialność przetransportowania go do mieszkania całego i zdrowego.
Później wszystko poszło już łatwo i szybko. Niezdane kolokwia, nieudana sesja, zawalony licencjat. Za każdym razem, kiedy działo się coś złego on pił, a kiedy chwytał za kieliszek, zdarzało się jeszcze więcej przykrych sytuacji. Stawał się coraz bardziej agresywny. Krzyczał na nią o wszystko, nawet o najmniejsze drobiazgi. Wciągnął się w to i z dnia na dzień bywało coraz gorzej. Vea miała dość, ale nie mogła odejść, za bardzo go kochała. Upokarzał ją, jak tylko mógł, a ona tylko pokornie pochylała głowę. Manipulował nią, a ona, zaślepiona ogromną miłością, nie zdawała sobie z tego sprawy. Zaczął ją bić, ale jak tu o tym komuś powiedzieć? Wolała przecierpieć. A cierpiała bardzo.
Kilka dni temu, w piątek, wrócił do domu wstawiony jeszcze bardziej niż zwykle. Jak zawsze dobiegała już piąta nad ranem. Vea czekała na niego mimo wszystko. Próbowała przemówić mu do rozsądku, ale nie chciał jej słuchać. Położyła rękę na jego ramieniu. Nie najlepsze posunięcie. Zaczął krzyczeć, bić ją, obwiniać o wszystko. Dziewczyna szlochała i cicho krzyczała, wzmagając tym bardziej agresję partnera. Zamieszanie usłyszał chyba jakiś sąsiad, bo po niedługim czasie na parkingu domu stanął policyjny radiowóz. Chłopak najwyraźniej obwiniał za to kobietę, w napadzie furii pochwycił więc metalowy pogrzebacz. Na całym ciele Vea miała pełno siniaków. Musiała schylać się, by nie dostać w głowę. Uciekała jak i gdzie mogła najszybciej. On nie dawał za wygraną. Gonił za nią po całym domu z żelaznym narzędziem w ręku.
Wtedy go znienawidziła. Nie zrozumiała, jak można zajść tak daleko przez małe ludzkie błędy i niepowodzenia. Była wściekła, a zarazem go kochała.

Na wspomnienie tej ogromnej nienawiści zacisnęła powieki i pięści. Nie chciała mieć z nim już  więcej do czynienia, choć przecież nadal go kochała… A jednak została. Pomimo tego, co jej zrobił, nie uciekła. Pomimo całej niechęci do niego nie umiała odejść.
Tamtym razem wyszedł za kaucją. Wyszedł, ale przecież był w areszcie, coś mu się nie powiodło. Kieliszek, drugi, trzeci... Uciekał od niepowodzeń, topił je w coraz mocniejszych trunkach. Pewnie dziś znów wróci o piątej nad ranem. Ostatnio to była codzienność.
Vea siedziała przy stole, trzymając w dłoni napełniony kieliszek. Palce drugiej ręki stale prześlizgiwały się po krawędzi naczynia. Resztka czerwonego wina, która się w nim teraz znajdowała pójdzie na marne, jak na marne poszły jej prośby i zabiegania.
Wolnym ruchem przechyliła kieliszek i wylała całą jego zawartość niczym kropelki krwi na swoje ubranie, palce, na podłogę i obrus. Następnie mocno chwyciła szklane naczynie w dłoń i roztrzaskała kieliszek w swej niewielkiej i delikatnej dłoni w kawałki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz