środa, 8 maja 2013

Broz-Tito - Iwaszko

Młodszy Lejtnant Bezpieczeństwa Państwowego Iwan Fiodorowicz Kieryfiew miał zły sen. Sen paskudny, krwawy i zupełnie niespodziewany. Znowu. Taki sam jak wczoraj, przedwczoraj, przedprzedwczoraj i w zeszły piątek też.
W śnie tym Iwana Fiodorowicza Kieryfiewa wieszano. Kto jeszcze wieszał ludzi? Chyba tylko pospolitych kryminalistów! Takie powieszenie to paskudna, powolna śmierć. No, chyba że uda ci się jednak skręcić kark, jeśli nieumiejętnie wykopią podnóżek. Jednak to nie wrażenie duszenia się było najgorsze, wcale nie. Iwan w swoim śnie nie wiedział, za co został skazany.
Bo Młodszy Lejtnant Bezpieczeństwa Państwowego Iwan Fiodorowicz Kieryfiew wolał się trzymać z daleka od spraw krwawych i niepewnych. Politycznie niepewnych, ma się rozumieć. Iwan, z racji młodego wieku pieszczotliwie zwany przez wszystkich „Iwaszko”, wierzył jedynie w politykę. Strach przyznać, że nie wierzył nawet w towarzysza Stalina, nie. Wierzył w ideę. Jedyną słuszną, rewolucyjną.
Wdrapanie się na stołek, choćby najniższy, było szczytem jego marzeń. Przecież tylko ze stołka, nawet niskiego, można się przysłużyć rewolucji i mateczce Rosji. Związkowi Socjalistycznych Republik Radzieckich, znaczy się. Tak, to chciał pomyśleć. Związek. Republik. Socjalistycznych. Tak, tak.
Iwaszko zaklął cicho, wstał ostrożnie, tak by nie zbudzić małżonki starszego majora Białusowa. Nie patrzył na zegarek, wziął go tylko do ręki i wyszedł do kuchni. Zapalił światło, zmrużył oczy, chociaż słaba żarówka nie była w stanie rozświetlić półmroku. Piąta rano. Znowu. Ostatnio przez te koszmary ciągle budził się o tej samej porze. Starał się nie myśleć o tym, że to dziwne. Lekceważył to. Miał inne zmartwienia na głowie: ot, chociażby żona Białusowa. Już dawno powinien zakończyć związek. Co z tego, że cały związek opierał się głównie na seksie? Zawsze to jakiś związek.
Z leżącej na stole paczki wyjął jednego papierosa, zapalił. Zaciągając się, mierzwił  i bez tego potargane włosy: ciemne, grube, chyba już odrobinę za długie. Potarł dłonią szorstki od kilkudniowego zarostu policzek.
– Który to mamy dzień tygodnia…? – wymamrotał niewyraźnie, przesuwając językiem papierosa z jednego kącika ust do drugiego.
– Piątek, siódmy kwietnia, mój drogi Iwaszko – odpowiedziało mu coś z kąta.
Drgnął, rozejrzał się. Nie dostrzegł jednak niczego prócz czarnego kocura. Kocur siedział w kącie, patrząc na niego świecącymi w półmroku, wielkimi oczyma. Iwan nie wiedział czyj to kot – ot, przychodził od czasu do czasu, pożarł, poleżał, po czym znikał. Chodził własnymi ścieżkami, jak to kot. Nie wyróżniał się niczym spośród innych dachowców. Tym bardziej dziwna była zdolność mówienia.
– Chyba śnię – mruknął.
– Chciałbyś. – Pysk kociska nie poruszył się, ale Kieryfiew znów miał wrażenie, że mówił on, nikt inny.
– W takim razie jestem pijany.
– Też nie, kochaniutki. – Tym razem w tym zachrypłym, stłumionym głosie dało się słyszeć coś na kształt kpiny.
Iwaszko zmarszczył brew, przyglądając się kotu, który machał nerwowo grubym ogonem. I dalej patrzył wprost na niego, Iwana. To było już bardziej niż niepokojące.
– Zwariowałem? – zaryzykował.
– Nie, Kieryfiew. Jest po prostu noc. W nocy dzieją się różne dziwy.
– Jaka tam noc! – żachnął się lejtnant, uznając, że przyjęcie do wiadomości tego absurdu, jakim była rozmowa ze zwierzęciem, będzie najlepszą taktyką.
– Nie słyszałeś o diable? On przychodzi w nocy.
– Diabeł o trzeciej przychodzi, z godziny śmierci Jezusa kpiąc, nie o piątej rano! – zawołał, wyraźnie już poirytowany. Kto nie byłby poirytowany, rozmawiając z nieobytym w świecie zwierzęciem?
Kot roześmiał się.
– Patrzcie go, komunista a wie!
– A co ma piernik do… - zacukał się, zachłysnął powietrzem, umilkł. – Czym jesteś? – zapytał.
– Och, nie bądź nieuprzejmy, Kieryfiew – burknął kocur. Ogon zaczął mu się poruszać odrobinę szybciej, bardziej nerwowo. Mimo to, zwierzę ziewnęło z wyraźnym znudzeniem.
Lejtnant zaklął siarczyście.
– Kim jesteś? – poprawił.
– Diabłem.
Iwaszko parsknął śmiechem.
– Diabeł nie istnieje.
– Nie? – Kot zmrużył lekko oczy. – A czy to nie ty dopiero co powiedziałeś, że diabeł przychodzi do ludzi o trzeciej by… Jak to było? Kpić z godziny śmierci Chrystusa?
Iwan Fiodorowicz Kieryfiew zamyślił się głęboko. Oto został zapędzony w kozi róg! I to przez kogo? G a d a j ą c e g o k o t a.
– Czego chcesz? – zapytał podejrzliwie, mrużąc oczy.
– Och, skąd ta awersja, mój drogi Iwaszko? – mruknął diabeł, przeciągając zgłoski. – Nie jesteś uprzejmy. Czy wszyscy w Ludowym Komisariacie tacy są? Jeśli tak, nie dziwię się, że ludzie ich nie lubią – stwierdził. Odwrócił łeb, przyglądał się myszy, która przemknęła pod przeciwległą ścianą. Milczenie przeciągało się.
– Czego chcesz? – powtórzył pytanie Kieryfiew, starając się panować nad swoim głosem. – Czego ty ode mnie chcesz, panie diabeł?
Bies zaśmiał się, nagle dziwnie wesoły.
– Pan diabeł – rzekł z ironią – przyszedł cię ostrzec, Iwaszko.
– Ostrzec? – Mężczyzna zmarszczył brwi, wpatrując się intensywnie w czarnego kocura. Wstyd przyznać, lecz nagle nabrał przekonania, że zwierzak zniknie w chmurze dymu, a na jego miejscu pojawi się prawdziwy diabeł, taki z racicami i rogami. – P-p-przed czym? – wyjąkał.
– Hm… – mruknął czart, udając, że nad czymś się zastanawia. – Powiedz mi, mój drogi, czy przypadkiem nie śnią ci się koszmary?
Kieryfiew zaburczał, zaklął pod nosem, pokręcił się niespokojnie na swoim miejscu. Z początku nie zamierzał odpowiadać, ale uległ pod naporem kociego wzroku.
– Każdy śni czasem coś złego – odparł wymijająco.
Diabeł zacmokał z dezaprobatą.
– Ja nie pytam ogólnie, tylko szczególnie. O ciebie, Kieryfiew. Czy śnią ci się koszmary? A w zasadzie… Jeden koszmar. Ten w którym jesteś w sądzie, ale nie słyszysz, o co cię oskarżono, słyszysz tylko wyrok. Natychmiastowo wykonany, bo przecież za każdym razem budzisz się, kiedy już pętla zaciska się na twoim gardle.
Iwan głośno przełknął ślinę.
– Skąd to wiesz?
Diabeł prychnął.
– Iwaszko, ja wiem o tobie wszystko.
To zdanie przestraszyło Kieryfiewa nie na żarty. Jeśli to mimo wszystko był sen, bardzo chciał się obudzić.
– Zgiń, przepa… – Czort przerwał mu głośnym, zimnym śmiechem. Kiedy już się uspokoił, rzucił z pogardą:
– Aleś ty głupi, Kieryfiew.
Iwaszko milczał. Nie mógł się z diabłem nie zgodzić. Przecież gadanie z kotem, który podaje się za belzebuba, nie świadczy o zdrowiu psychicznym. Pomyślał, że powinien to pieprzyć, przecież nie ma większego znaczenia, czy to jawa czy sen, czy jest zdrowy czy może zwariował.
– Przed czym chciałeś mnie ostrzec? – powtórzył pytanie, które zadał, nim diabeł zaczął opowiadać mu o jego koszmarze.
– Przed tobą samym – odparł. – My sami jesteśmy swoimi największymi wrogami – rzekł sentencjonalnie, chyba poważnie, ale Iwanowi zdawało się, że słyszy w jego głosie rozbawienie.
– Och – mruknął tylko Iwaszko, nie wiedząc zupełnie, co na takie dictum rzec.
Nie wypada się przecież nie zgodzić z mądrze brzmiącymi słowami, bo można wyjść na zaściankowego idiotę, prawda? Iwan znał to z autopsji, z trudnych początków swej kariery z NKWD. Diabeł chyba wyczuł niezdecydowanie mężczyzny, bo prychnął, po czym rzekł:
– Słuchaj mnie uważnie, Kieryfiew, bo dwa razy powtarzał nie będę. Wyjedź. Zniknij, jeśli jesteś za głupi, by nie rozumieć, że żona Biełusowa to tylko narzędzie. Jeśli jesteś mądry, wykorzystaj ją. Ale nie pieprz się z nią bezmyślnie, jak to miałeś do tej pory w zwyczaju.
Iwaszko osłupiał. Że niby Tania…? Uśmiechnął się głupkowato, zupełnie nie dając wiary gadaniu czarta.
– Ejże, diable, jakże to tak? Jak to…
– Iwan? – usłyszał głos Tani, odwrócił się więc gwałtownie.
Stała w progu, uśmiechając się zagadkowo.
– Co ty tu robisz? – zapytała.
– Wyszedłem… zapalić… – odrzekł powoli, na dowód podnosząc paczkę papierosów, którą ciągle trzymał w ręku.
– Mówiłeś przez sen. – Zaśmiał się.
– Nie, ja rozmawiałem… – Odwrócił głowę w stronę kąta, w którym siedział kot, ale nikogo tam nie było.
Ani kota, ani, tym bardziej, diabła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz