środa, 8 maja 2013

Devrait - Uśmiech wiatru


" Każdego ranka, gdy wstaję umieram po trochu
Ledwie mogę utrzymać się na nogach" *

 Westchnęła lekko wyciągając rękę z pod ciepłej poduszki i na oślep próbując trafić w niezwykle uporczywie dzwoniący telefon komórkowy, który leżał gdzieś w okolicach pustej połowy ogromnego łóżka. W końcu samoistnie ucichł pozwalając błogiemu uśmiechowi wkraść się na jej wargi. 
 Lubiła ciemności, które otaczały ją swoimi ciepłymi ramionami tuląc do snu. Ale telefon zagrał po raz kolejny tę samą piosenkę.
 Przetarła oczy dłońmi i uniosła powieki wpatrując się w ciemność gęstą jak smoła. Nawet za oknem widziała jedynie ciemność usianą bladymi punktami , które powinny być gwiazdami. Zdecydowanie nie marzyło jej się wstawać. 
 Postawiła stopy na zimnej posadzce i wstała wciągając na siebie za dużą bluzę leżącą przy łóżku. Doczłapała do biurka i zbierając leżące na obrotowym krześle wątpliwej jakości z czystej ciekawości wyciągnęła rękę i nacisnęła mały, miękki guziczek na górze prostokątnego pudełeczka. Szybka zegarka zaświeciła się błękitnawym światłem ukazując staromodny zegarek, radośnie informujący, że jest godzina czwarta dziesięć nad ranem. Jęknęła.
 Zatrzasnęła drzwi, przytrzymując ciepłą czapkę szybkim krokiem ruszyła w kierunku schodów, by po chwili zawrócić i włożyć do zamka ten przeklęty klucz, który wystarczyło przekręcić o dziewięćdziesiąt stopni, o którym zapominała każdego tygodnia.
 Pchnęła delikatnie szklane drzwi, które natychmiast porwał podmuch porywistego wiatru, który swym zimnym oddechem owiał jej twarz sprawiając, że blade policzki, wraz z nosem nabrały koloru dojrzałych pomidorów.
 Potarła o siebie skostniałymi dłońmi i przyłożyła je do twarzy chuchając w nie ciepłym powietrzem. Naciągnęła na uszy zatkniętą na czubku głowy czapkę i poprawiła rękawy kurtki.
 Zadrżała uderzona silnym powiem nocnej bryzy pachnącej spalinami ogromnego miasta i zaczęła podskakiwać na jednej nodze uderzając o nią drugą.
 Poprawiła słuchawki zatknięte w uszach i wyciągnęła telefon z kieszeni w celu sprawdzenia godziny.
 Czwarta trzydzieści osiem.
 Jej autobus powinien już być.
 Pochyliła się do przodu stając na brzegu krawężnika i złapała za ramiona plecaka, które zsuwały się ze śliskiego materiału kurtki. Wyjrzała licząc, że zobaczy nadjeżdżający autobus.
 Wyprostowała się i dmuchnęła w opadającą na oczy grzywkę w tym samym momencie, w którym zgasła latarnia przy przystanku.
 Znów sprawdziła godzinę.
 Czwarta czterdzieści dwie.
 Przeskoczyła ostatnie dwa stopnie i wpadła na peron. Dopadła do pociągu dokładnie w momencie gdy zamknęły się drzwi. Zacisnęła dłoń w pięść i uniosła za głowę, jakby chciała uderzyć w szybę ale opuściła rękę obijając sobie udo.
 I wtedy mały rudowłosy chłopiec, ten samo, który każdego dnia podróżował z nią pociągiem, ze smutną miną i wielkim plecakiem stanął po drugiej stronie szyby i posłał jej piękny, szczerbaty uśmiech, patrząc na nią dużymi, zielonymi oczami. Nawet nie zastanowiła się co robi. Po prostu odpowiedziała tym samym. A wtedy pociąg ruszył, a chłopiec podniósł rękę i pomachał jej na pożegnanie.
 Rzuciła plecak na ziemię i usiadła na ławce obok wysokiego blondyna, który posłał jej delikatny uśmiech.
 Nie spojrzała na zegarek.
A szkoda.
 W piątek, o piątej nad ranem, uśmiechnęło się do niej Szczęście.

"Panie, co Ty czynisz?"*
* Queen - " Somebody to love". Przekład własny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz